piątek, 16 lutego 2024

Geysers del Tatio, Valle de La Luna

Wstaliśmy o czwartej rano. Czterdzieści minut później podjechał pod hotel bus, który zabrał nas na półdniową wycieczkę do gejzerów El Tatio. Towarzyszyło nam kilka osób, w tym wesoła rodzina Brazylijczyków z Sao Paolo i Maya, Polka z Gdańska, która podróż po Ameryce Południowej zaplanowała na pięć miesięcy. 

Przewodnikiem naszym była Carolina. Ma dużą wiedzę na temat wulkanów, geologii, roślin i zwierząt, której sporą część w interesujący sposób przekazała nam w ciągu kilku godzin. Pilnowała nas też, trochę jak przedszkolaków, abyśmy nie zgubili się, nie wpadli w gorące rozpadliny, nie poparzyli się, ani nie zatruli oparami siarki.

El Tatio to wulkan, górujący nad polem geotermalnym. Gejzery, jak uczeni sądzą na podstawie stężenia gazów siarki, wydobywających się z rozpadlin, są w fazie schyłkowej. Mają już swój wiek, podobno ok 5 - 3 mln lat. Zapewne powstaną nowe po naturalnym wyciszeniu tego pola El Tatio.

Największe widowisko obserwować można o wschodzie słońca, tutaj teraz ok. 07:20. Gejzery położone są na wysokości ok. 4300 m n.p.m. Noce są zimne, dzisiaj było rano kilka stopni na plusie, w zimie mróz może sięgać nawet dwudziestu stopni. Po wschodzie słońce od razu mocno przygrzewa. Ta różnica temperatur powoduje właśnie spektakularne erupcje wrzącej wody. Zjawisko to w ciągu dnia znacznie się uspokaja, o czym przekonałem się siedem lat temu, kiedy przyjechałem motocyklem do El Tatio koło południa, za to wyspany. Warto wstać wcześnie.








W drodze powrotnej mieliśmy kilka postojów, w tym dłuższy na śniadanie. Mimo wysokości wszystkim bardzo smakowało. 






Wioska Machuca jest też obowiązkowym punktem. W zależności od pory roku mieszka tu od kilkunastu, do stupiećdziesięciu osób. Codziennie zatrzymują się tu wszystkie busy wracające z El Tatio. Dzisiaj kilkadziesiąt chyba.



Podsumowanie wycieczki zmontowane i przed chwilą przysłane przez Carolinę, naszą przewodniczkę. Bardzo miło z jej strony.

—-
Po południu, tym razem motocyklem znowu, udaliśmy się do Valle de La Luna, Doliny Księżycowej. Mimo, że byłem tam już czwarty raz, niektóre obrazy, okupione czasami podejściem w grząskim piasku, widziałem po raz pierwszy. Od niedługiego czasu administrowanie doliną, sprzedaż biletów, informacja o szlakach, przeszły w ręce rdzennej ludności. 
Na poważnie wziąłem instrukcje, które wraz z mapą otrzymaliśmy przy wjeździe do parku. Małgosia, wygląda na to, była także pod wrażeniem miejsca i nie miała nic przeciwko, abyśmy po kolei wchodzili na wyznaczone ścieżki prowadzące do miejsc widokowych.




















Trudno wybrać zdjęcia. Jest ich za dużo.
Jeszcze jedno spojrzenie na Licancabur.

Wygląda na to, że mamy do czynienia ze zjawiskiem invierno altiplanico. Wilgotne powietrze znad oceanu kondensuje nad Andami powodując intensywne opady śniegu lub deszczu, w zależności od wysokości. Góry są zamglone, wulkany zaśnieżone. Motocykle nowej, też licznej grupy motocyklistów z Brazylii, która przybyła dzisiaj do hotelu, mocno zabłocone. Mieliśmy szczęście do pogody. 


 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz