Mgły rozpłynęły się, wróciło słońce, wyjechaliśmy z Purmamarca. Wczorajszy dzień był dosyć długi, bo do San Pedro de Atacama mieliśmy do przejechania ponad 400 km.
Rytmiczne serpentyny wyprowadziły nas znowu na wysokość ponad 4000 m, po czym zjechaliśmy nieco na równinę.Salinas Grandes są atrakcją także dla Argentyńczyków. Po ostatnich opadach salar pokrywa warstwa wody. Spacerujący sprawiają wrażenie, jakby przechodzili po powierzchni jeziora.
W Susques zatankowaliśmy. Stacja benzynowa jest firmowana przez YPF, czyli największy koncern argentyński (nadal państwowy, mimo zapowiedzi nowego prezydenta Javiera Milei).
Pani agentka miała tylko jeden rodzaj benzyny. Nie było kawy ani hot-dogów.
Przekroczenie granicy poszło całkiem sprawnie. Musieliśmy tylko pospiesznie zjeść kilka bananów, które miały być rezerwą do końca dnia. Do Chile nie wolno wwozić żadnych owoców. Ostatnim razem, kiedy tu byłem, w górach następowała tylko odprawa argentyńska. Chilijska - na dole w San Pedro 200 km dalej. Teraz posterunek jest t.zw. zintegrowany. Bez trudności ruszyliśmy dalej.
Droga dwukrotnie wspinała się na wysokość powyżej 4800 m.
Z dali chmura wyglądała na deszczową. I taka była rzeczywiście. Silny, zimny wiatr sprawił jednak, że nie mokliśmy długo.
Znaleźliśmy wygodny hotel zaskakująco zdominowany przez brazylijskich motocyklistów.
W drodze na kolację zajrzeliśmy do biura podróży i kupiliśmy wycieczkę do gejzerów jutro.
Caracoles, deptak miasteczka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz